03.04.2020 (9:20)10
Programy informacyjne zyskują widzów w marcu. Najwięcej "Teleexpress" TVP1, liderem "Fakty" TVN
W trzecim miesiącu 2020 roku pozycję lidera wśród programów informacyjnych zajmują "Fakty" TVN. Z powodu epidemii koronowirusa wszystkie programy notują duże wzrosty oglądalności.
Komentarze (1 - 10 z 10)
Jeden jest tylko Pan, nazywa się Jarosław.
Nauczycielki zdradzają Onetowi, jak wyglądała naprawdę realizacja telewizyjnych lekcji
- Musiałyśmy same wszystko wymyślić. Nikt nam nie powiedział, jak to ma wyglądać, jak mamy się zachowywać przed kamerą, jak mówić, jak się ustawiać - opisują w rozmowie z Onetem
Po emisji odcinków na nauczycielki spadł ogromny hejt
- To wpłynęło na całe moje życie. Jesteśmy tak zaszczute, że boję się wyjść z domu, bo ktoś mnie rozpozna i będzie wytykał palcami albo wyśmiewał. To mnie przerasta. Budzę się o 3-4 w nocy i zastanawiam się, jak zniknąć - mówi jedna z nich
- Nawet w trakcie nagrań nikt nas nie poinformował, że dostaniemy za to jakieś pieniądze. Po prostu myślałyśmy, że musimy to zrobić w ramach naszej pracy. Miałyśmy podpisać umowę z TVP. Ale do tej pory żadnej umowy nie dostałyśmy, nikt nam nie zapłacił - dodaje
Roztrzęsione, załamane, zaskoczone hejtem
Udało nam się porozmawiać z dwiema nauczycielkami, które poprowadziły lekcje w ramach "Szkoły z TVP". Są roztrzęsione, załamane i zaskoczone hejtem, jaki się na nie wylewa. Chcą zachować anonimowość, boją się kolejnego publicznego linczu.
RELACJA NA ŻYWO: Koronawirus w Polsce i na świecie
- Ludzie myślą, że zgłosiłyśmy się na ochotnika, po sławę i pieniądze. Nic bardziej mylnego. Kuratorium oświaty zgłosiło się do naszej dyrekcji i zostałyśmy po prostu wytypowane. Nie wiem, dlaczego akurat my. W naszym zawodzie, jak dyrektor prosi o wykonanie jakiegoś polecenia służbowego, to się nie odmawia. Wcale się do tego nie paliłyśmy, ale cóż było robić. Polecenia służbowe się wykonuje. Nie chciałyśmy stracić pracy, zwłaszcza w tak trudnych czasach - tłumaczą w rozmowie z Onetem.
Potem wszystko działo się bardzo szybko. W ubiegły piątek zostały wezwane na rozmowę. Usłyszały, że muszą do świąt nagrać trzy lekcje po 15 minut. Oprócz dyrekcji pojawili się tam też ludzie z TVP. Wtedy okazało się, że jednak ma to być po 25 minut i projekt ma trwać nawet do czerwca, a nie tylko do świąt. Nauczycielki przeraził również fakt, że już następnego dnia mają nagrać aż trzy lekcje.
- Okazało się też, że musimy wszystko same przygotować. Usłyszałyśmy w piątek po południu, że będziemy nagrywać następnego dnia od razu trzy odcinki, bo to w poniedziałek musi już iść w telewizji. Przecież to jest praktycznie niewykonalne, by w takim czasie przygotować materiał dydaktyczny na trzy lekcje, podczas gdy do normalnych hospitacji dyrektorskich trzeba przygotowywać się tydzień albo i więcej. Jakimś cudem udało nam się to przełożyć na niedzielę - mówi nam jedna z nauczycielek.
Nauczycielki: dostałyśmy mikrofony do ręki i "nagrywamy, bo nie ma czasu"
Od TVP nie dostały też żadnego scenariusza programu. - Musiałyśmy same wszystko wymyślić. Nikt nam nie powiedział, jak to ma wyglądać, jak mamy się zachowywać przed kamerą, jak mówić, jak się ustawiać. Nie było żadnych prób oswojenia się z kamerą. Przyszłyśmy w niedzielę, zdjęłyśmy kurtki, pokazano nam studio, reżyserkę, dostałyśmy mikrofony do ręki i "nagrywamy, bo nie ma czasu". Nie było pani od makijażu, ani stylistki, nikt nam nie ułożył włosów, nie powiedział, jak mamy się ubrać - relacjonuje jedna z pań.
- Ja nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z telewizją, może pan sobie wyobrazić, jaki to był dla mnie stres. Jeszcze zaczęła się wieszać tablica interaktywna, nie było markerów do pisania (na szczęście przywiozłyśmy własną kredę), a magnesów do przypinania było dziesięć - dodaje.
Wcześniej, jeszcze w piątek, zaproponowały, żeby nagrywać to wszystko w szkole, bo gdyby czegoś zabrakło, to szybko można uzupełnić. Ale pracownicy TVP nie chcieli o tym słyszeć. W grę wchodziło tylko studio.
Szczepan Twardoch komentuje hejt na nauczycielki z TVP
- Na początku w ogóle myślałyśmy, że to będzie tylko w regionalnej telewizji. A tu nagle, w trakcie nagrywania, okazało się, że to ma iść na całą Polskę. Oburzyłyśmy się, że nikt nas o tym nie poinformował. Ale było już za późno na wycofywanie się. Teraz myślę, że powinnyśmy przerwać te zdjęcia - wzdycha jedna z nauczycielek.
Nagrania i montaż trwały blisko dziesięć godzin. W tym czasie nauczycielki nie miały nawet jak zjeść obiadu. Dostały tylko kawę i wodę. - Wszystko na szybko, bo cały czas słyszałyśmy, że centrala naciska, żeby już im to dać. Nie miałyśmy możliwości nawet przejrzenia tych filmów przed publikacją, na to także nie było czasu. Gdyby była takaż możliwość, dałoby się wyłapać błędy, poprawić je i uniknąć całej tej paskudnej historii - podkreśla nasza rozmówczyni.
"Te lekcje nie mają nic wspólnego z rzeczywistością"
- Tak naprawdę to, co sobie ułożyłyśmy w scenariuszu, wyszło nam dobrze. Wyłożyłyśmy się na dogrywkach, które trzeba było zrealizować, bo zabrakło materiału na cały program - relacjonuje jedna z pań.
Obie panie podkreślają, że te lekcje w ramach "Szkoły z TVP" nie mają nic wspólnego z rzeczywistością: - Jednak podczas normalnych zajęć nie ma takiej sytuacji, że nauczyciel longiem mówi przez pół godziny. Jest interakcja z dziećmi, człowiek się uśmiecha, żartuje, uczniowie podchodzą do tablicy, odpowiadają na pytania, przepisują coś do zeszytów, rozmawiają z nauczycielem. A my od realizatora usłyszałyśmy: "wyobraźcie sobie, że kamery to wasze dzieci". Ale kamery nie mówią i nie ma z nimi żadnej interakcji.
A wraz z tymi wnioskami tysiące ludzi bez pracy. Czas na propagandę sukcesu dla rządzących minął, teraz czas na realne radzenie sobie z gospodarką. Mydlenie oczu nie wystarczy